To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
PanSamochodzik.net.pl
Forum poświęcone twórczości Zbigniewa Nienackiego

Twórczość Forumowiczów - Pan Samochodzik i Niewysłowione

Robinoux - 2011-02-17, 12:34
Temat postu: Pan Samochodzik i Niewysłowione
„...Z tych śmiertelników, którzy byli tam i powrócili, tylko jeden zachował umysł niestrzaskany...”
H.P.Lovecraft, W poszukiwaniu nieznanego Kadath

„Przez całe swoje dorosłe życie zajmowałem się tropieniem złodziei i fałszerzy dzieł sztuki, byłem człowiekiem, o którym się mówi, że „twardo stąpa po ziemi”.
Pan Samochodzik

Wstęp

Warszawa, dzień dzisiejszy

Z ciężkim sercem siadam do klawiatury, by po raz ostatni opisać osobliwe zdolności wyróżniające mojego przyjaciela Tomasza NN. Decyduję się wyznać całą prawdę o wydarzeniach minionego roku, choć przyznaję, że po tylu udanych konfabulacjach odczuwam pewną pokusę by i tę opowieść ubrać w grzeczne szaty harcerskiej gawędy. Jednak troska o dobre imię serdecznego druha, a bardziej jeszcze może świadomość ohydnej śmierci, jaka niewątpliwie i mnie wkrótce czeka, sprawiają, że mimo wątpliwości postanowiłem przedstawić wam tę ostatnią sprawę o roboczym kryptonimie „manuskrypt Śleszyńskiego” szczerze, tak jak ją widzę dzisiaj, nie twierdząc bynajmniej, że wszystko do końca potrafię wyjaśnić. Spisując ją, w odróżnieniu od innych przygód Tomasza po raz pierwszy we własnym imieniu, winien jestem parę niezbędnych słów komentarza. Rozumiem, że to zaskoczenie dla wielu czytelników sądzących dotąd, że ich ulubiony bohater własnoręcznie kreślił swoje perypetie (w istnienie jakiegoś tam Nienackiego nikt już w epoce Googli i forów internetowych mam nadzieję nie wierzy), ale trudno, jak mówił Arystoteles „Amicus Plato sed magis amica veritas” i najwyższa już pora na ową „veritas” - autorem wszystkich książkowych wersji wspomnień mojego mentora jestem ja – Michał Gabryszczak, dla przyjaciół „Baśka”. Zaczęło się dawno, od bieszczadzkiego dziennika, w którym skrzętnie sporządzałem raporty z poszukiwania przemytników ikon. Tekst zyskał uznanie Pana Samochodzika, dostrzegającego we mnie kiełkujący literacki talent i od tamtej pory awans na jego prywatnego Watsona był jedynie kwestią czasu. Z kilku powodów osobistych, których wymienianie w tym miejscu byłoby niepotrzebnym nadużywaniem waszej cierpliwości, zdecydowałem się na taką a nie inną formę narracji, zresztą bez sprzeciwu zaakceptowaną przez mojego przyjaciela. Więcej problemów było z dyrektorem Marczakiem - wyraźnie nie spodobał mu się mój sposób przedstawienia jego osoby i pomimo tłumaczeń, że chodzi o wprowadzenie elementów komizmu w celu ubarwienia powieści, do dzisiejszego dnia odnosi się do mnie nieufnie, obarczając ponadto, Bóg jeden wie czemu, częściową przynajmniej odpowiedzialnością za stratę swojego najzdolniejszego podwładnego. Niestety, panie dyrektorze, to nie ja zapuściłem świder w stanowisko Udryń PIG-1 i nie ja napisałem plugawe "?werzcyadło" znalezione w karczmie Barabasza. Nawet Batura w tej aferze był tylko pionkiem w rękach sił, o których lepiej byłoby w ogóle nie wiedzieć, on jeden zresztą wywinął się z tego najmniejszym kosztem, chociaż dożywotni pobyt w Tworkach nie wydaje się na pierwszy rzut oka przyjemną perspektywą. No cóż: „That is not dead which can eternal lie, yet with strange aeons even death may die” i nie mamy na to najmniejszego wpływu. No to, jak zapewne mówili siedemnastowieczni Jezuici – Ad rem.

Rozdział I – Dlaczego kłamałem w „Wyspie złoczyńców'?

Brok, 5 maja

Tego majowego poranka wylegiwaliśmy się z Panem Samochodzikiem, chłonąc pełną piersią jeszcze nieco „rześkie” jak to o tej porze roku powietrze, na tarasie domu wczasowego należącego do ośrodka „Binduga” w Broku. Korzystanie w ten sposób z dobrodziejstw fundowanego przez Unię Europejską szkolenia dla pracowników Centralnego Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków nie byłoby pewnie po myśli „Lwa Bieszczad”, jak nieco złośliwie nazywaliśmy naszego szefa, ale na szczęście nie było go tutaj i mogliśmy pozwolić sobie na odrobinę lenistwa. Mówię „naszego”, bowiem po ukończonych studiach zostałem, podkreślam to z dumą, pierwszym zaakceptowanym bez zastrzeżeń współpracownikiem mojego przyjaciela w Samodzielnym Referacie do Zadań Specjalnych. Daniec odszedł z pracy po aferze z jakimś kindżałem (o mało nie poleciał wtedy sam Marczak), zresztą Tomasz (przeszliśmy na „ty” gdy tylko pojawiłem się w ekipie „Lwa”) nigdy nie patrzył przychylnym okiem na jego popisy fizycznej sprawności i gadżety a la „Casino Royal”. „W tej robocie, Baśka, liczą się przede wszystkim szare komórki.” - powtarzał przy każdej nadarzającej się okazji. Może to niedzisiejsze podejście do rzeczywistości, ale właśnie za to go lubiłem i podziwiałem. Leżeliśmy więc, niczym dwa leniwce, kurząc w fajeczkach moje najnowsze trafikowe odkrycie, gdy zbliżyła się do naszych foteli jedna z młodych pracownic ośrodka.
- Telefon do pana. - szepnęła do zapatrzonego w nią Tomasza, po czym dygnęła i odeszła lekko, niczym tańczące na wietrze piórko, pozostawiając nam w darze nikły zapach „Zielonej herbaty” od Bulgari i smutek kawalerskich serc.
- Starzeję się – westchnął Pan Samochodzik, dźwigając się z fotela – Coraz młodsze mi się podobają – dodał, widząc moje uniesione w zdumieniu brwi. Machnąłem ręką i wypuściłem idealne dymne kółko w stylu Gandalfa.
- Podobno w starym piecu diabeł pali. - podłubałem niezbędnikiem w fajce i uśmiechnąłem się – Jeszcze miałbyś u niej szansę. Przywilej żywej legendy. Podejrzewam, że zarobiłbym fortunę za dzieło „Kobiety Samochodzika”.
- Zarobisz zaraz, ale w szczękę i nie poderwiesz już nigdy żadnej dzierlatki na swój słodki uśmiech. Ludzie bez zębów nie śmieją się szeroko, bo może im wypaść proteza.
- Teraz można wstawić implanty – wyszczerzyłem się bezczelnie i dmuchnąłem kolejne kółko. Nie było już tak ładne jak pierwsze. Tomasz pomrukując pod nosem coś o wychowaniu współczesnej młodzieży ruszył w stronę recepcji. Zanim wrócił plama słonecznego światła spoczywająca dotąd delikatnie na moim lewym policzku leniwie przewędrowała na nos a fajka nabrała temperatury pogrążonej we śnie zimowym jaszczurki.
- Marczak ma darmowe minuty?
Zignorował wścibskie pytanie. Po chwili odezwał się, a po tonie jego głosu poznałem, że musiało stać się coś ważnego.
- Zmienisz tekst „Skarbów Dunina”.
- Ile razy mam panu, panie Samochodzik przypominać, że w tym tandemie scenarzystą jestem ja?
- Przestań błaznować. Dzwonił Dohnal. Wie, co piszesz i prosił, żebyś ani słowem nie wspominał o „?werzcyadle”, musisz też usunąć wszelkie wzmianki o udziale Waldka Batury w całej sprawie.
To było novum. Uniosłem głowę. Spłoszona słoneczna plama przejechała mi świetlistym pazurem po oczach a potem zniknęła gdzieś w trawie.
- Co się stało?
- Jarosław sprawdził tekst, który mu przesłałem z egzemplarzem „Al Azif”, jaki posiada Klementinum. To książka, która należała kiedyś do Johna Dee. Okazało się, że nasza ma osiem stron więcej a na nich rysunki, właściwie bazgroły, na które można byłoby nie zwracać uwagi, gdyby nie to, że na wszystko w tym plugawym dziele trzeba uważać. Poza tym grożono mu. Jarkowi znaczy. Dostał kilka dni temu anonimowy list - nadawca przedstawiający się jako Uriel, wiedząc, że mamy ze sobą kontakt, zażądał dostępu do polskiej wersji księgi i mojego odczepienia się od Batury. Nie wiem w co on sie tym razem wplątał, ale mam dziwne przeczucie, że to ludzie gorsi jeszcze od „Niewidzialnych”.
- Uriel? Czy to nie ten anioł od Johna Dee?
- Dokładnie tak.
Zamyśliłem się na chwilę. Mnie przeczucie nie mówiło nic. W ogóle nigdy mi nic nie mówi. Mam widocznie jakąś kiepską odmianę. Gdyby chociaż dało jakiś mały znak, dreszcz po plecach czy mrowienie w koniuszkach palców, cholera, miałbym dziś przed sobą może jakiekolwiek widoki na przyszłość.

Unieski - 2011-02-17, 13:06

Hm, ciekawe, ciekawe, choć trochę specyficzne :p
Szara Sowa - 2011-02-17, 13:42

I raczej mało samochodzikowe... :p
Robinoux - 2011-02-17, 13:49

Sowa, czepiasz się. To dopiero początek pierwszego rozdziału. Poza tym nie interesuje mnie ślepe naśladownictwo, nie wnoszące nic do sprawy :p
Poza tym, to nie jest harcerska gawęda, tylko hardcore. :D

Szara Sowa - 2011-02-17, 13:55

Jestem Sowa, ale Szara Sowa, a nie jakaś tam byle jaka... :027:
Pan Tragacik - 2011-02-17, 13:58

Piękne! Czekam na więcej z niecierpliwością. Pozwolę sobie zauważyć, że jest tu wiele zaczerpnięć ze współczesnej i przeszłej popkultury m.in. serialu Lost, Sherlocka Holmesa czy kontynuacji samochodzikowych i przygód Roberta Langdona :D Nawet jeśli się mylę, lub nawet jeśli ktoś to uzna za zarzut, to podkreślam, że czyta się przyjemnie i co ważniejsze intryguje mnie dalszy bieg opowiadania (czy może powieści?). Tak trzymaj!
Robinoux - 2011-02-17, 14:05

Cieszę się, że chociaż ty się nie czepiasz Tragacik, bo Sowie to nawet brak szarego przeszkadza. No dobra, Szarej Sowie :053: Nawiązania są świadome i będzie jeszcze wiele. Przyjemność zgadywania pozostawiam czytelnikom. mam zamiar doprowadzić to do końca, koniec zreszta już jest wykoncypowany. Złośliwie przewrotny. Pewnie zajmie mi to trochę czasu, ale no cóż, mam inne obowiązki, jak wszyscy chyba tutaj zresztą.
Pan Tragacik - 2011-02-17, 14:32

Fajnie, ze wiesz przynajmniej co będzie dalej, bo było by mi niezmiernie przykro gdyby koncept się urwał w pewnym momencie :) Chwalebne.
Anonymous - 2011-02-17, 16:18

Wygląda to jak samochodzikowe Protokoły Mędrców Syjonu. :) Literacko bardzo dobre.
Robinoux - 2011-02-17, 18:58

c.d.
Warszawa, 7 maja

Wpatrywałem się tępo w kursor migocący na ekranie. Zmienić treść?! To przecież zmienić koncepcję książki, fabułę, na dodatek usunąć jednego z najważniejszych bohaterów. Wściekłem się. Na Tomasza, na tajemniczego Uriela, w końcu jednak na siebie. „Nie pierwszy jesteś i nie ostatni. To nie jest „Komu bije dzwon”, tylko zwykłe czytadło dla młodzieży.” Po dwóch szklankach ginu z tonikiem nowy konspekt był gotowy: Batura wyleciał z obozu antropologów a obrzydliwa księga z ruin karczmy. Dodałem przewrotnie coś w stylu filmowego podpisu Hitchcocka, Karolowi wygląd Waldka, przerobiłem wehikuł do granic absurdu, z Tomasza zrobiłem dziennikarza, no i pozostał makabryczny nastrój. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś zwróci na to wszystko uwagę. „A macie, wuje obrzydliwe!” - uśmiechnąłem się ze złośliwą satysfakcją pod adresem naszych prześladowców, wklepując nowy tytuł książki. Po chwili jednak zmarkotniałem. Kiepska to była zemsta. Liczenie na cudzą inteligencję, zwłaszcza młodego czytelnika, przypominało łowienie ryb w ścieku przemysłowym. Nie jestem jakimś pyszałkiem, jestem realistą, poza tym nie lubię siedzieć z założonymi rękami, pozycja faceta z pętlą na szyi, stojącego na chyboczącym się zydelku, nie za bardzo mi odpowiada. Zamknąłem dokument i otworzyłem oryginalne „Skarby Dunina”. „Spróbujmy od początku.” Za oknem dachy miasta pomału rozjaśniał brzask wschodzącego słońca.

***

Warszawa, 7 stycznia

- Nie opowiadałem ci dotąd o mojej pierwszej sprawie, bo jest w niej jeszcze kilka niejasnych punktów – Tomasz z zaciekawieniem spoglądał na rozłożone na stoliku szachy. - To zdaje się obrona francuska, wariant Czigorina z hetmanem na e2? Kiepskie otwarcie dla białych.
- Czigorinowi w meczu z Tarraschem przyniosło korzyści. - zakrztusiłem się drinkiem – zaraz zaraz, od kiedy to interesujesz się szachami?
- To, że nie gram, nie znaczy, że jestem analfabetą w tym względzie, zwłaszcza od czasu podskoków przed kościołem w Dolsku. Ale, wracając do tematu...
Tomasz rozsiadł się wygodnie i rozpoczął opowieść. Darujcie, że pominę to, co znacie z oficjalnej, opublikowanej wersji.
- Antropolodzy, badając ruiny karczmy znaleźli jeszcze jedną dziwna rzecz - dębowa skrzynię, pochodzącą mniej więcej z tego samego okresu co kości w studni, która dawno powinna się rozpaść, była jednak dobrze zachowana wskutek jakiejś impregnacji. Wewnątrz znajdowała się, również w dobrym, jak na warunki przechowywania, stanie księga formatu in quarto, z okładkami spiętymi piękną, ozdobną klamrą. Po otwarciu ukazała się nam pierwsza strona – wykonana z pergaminu karta, na której było napisane: Zwierzcyadlo Maggi Czarney Bissurmanskiey, przez Abdula z Hazredu. Spolszczil Iedrzey Sleszkowski,
iezuita A.M.D.G. w Krakowie, w Drukarni Mikolaia Zborskiego JKM Ord. Tipografa, Roku Pan. 1696.
- Niewiele mi to mówi.
- Bo i taki ze Śleszkowskiego był jezuita, jak z Florentyny kobita – postanowiłem więcej nie dolewać Tomaszowi ginu, za chwilę mógł zboczyć w stronę swoich ulubionych „karampuków”. - Został wydalony z zakonu za przykładem swojego duchowego mistrza, Hieronima Zahorowskiego, autora „Monita secreta”, słynnego paszkwilu na jezuitów, który stał się pierwowzorem „Protokołów mędrców Syjonu”. W późniejszym czasie Śleszkowski związał się z jakimś tajemnym bractwem i przepadł bez wieści. Ostatnia wzmianka o nim pochodzi z początku XVIII wieku. Wracając do księgi, zdążyłem się zorientować, że była wydrukowana w układzie weneckim Romanusa.
Niezorientowanemu czytelnikowi wyjaśniam, że Aldus Pius Manutius Romanus był najwybitniejszym włoskim drukarzem XV wieku.
- Zdążyłem?
- Waldek ją ukradł. Nigdy mu tego nie udowodniono, ale jestem pewien, że to on. Od tamtej pory nasze drogi się rozeszły.
Przed oczyma stanęła mi twarz Batury z krzywym uśmiechem pod zabójczym dla kobiet wąsikiem. Po tylu latach po przeciwnych stronach barykady Tomasz żywił dla niego nadal coś w rodzaju niechętnego szacunku. Nie z powodu jego złodziejskich pasji, lecz inteligencji i detektywistycznej żyłki. Mam wrażenie, że do końca, trochę może naiwnie, oczekiwał, że Baturze przestanie smakować lekki przestępczy chleb. Sytuacja zresztą nieco zmieniła się po zmianie systemu politycznego w Polsce i pewne działania naszego przeciwnika znalazły się w granicach akceptowanych przez prawo, ale co do tych działań Tomasz sam miał od dawna wątpliwości. Nie krytykował nigdy systemu, czasem zamyślał się tylko na dłuższe chwile i stawał się nieco bardziej liberalny w ocenie własności prywatnej i roli kolekcjonerstwa dla zachowania skarbów narodowego dziedzictwa. Zwłaszcza kiedy widział PGR-y, czy ośrodki wczasowe dewastujące zabytkowe pałacyki. Ale to już, jak mawia nasz kolega Bigos, inna broszka.
- Był sprytny. Nie wziął księgi od razu, wiedział, że to zbyt jednoznacznie wskazywałoby na niego. Kradzież miała miejsce dwa lata później, na szczęście ktoś zdążył opracować treść, przekładając ją z siedemnastowiecznej polszczyzny na współczesną. - Tomasz sięgnął do kieszeni i wyjął pendriva. - Tu masz tyle, co i ja. Kupa bzdur na pierwszy rzut oka, ale jedna rzecz mnie zaciekawiła. - Jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, nadstawiłem ucha. Tonikowe bąbelki czule połechtały mnie po podniebieniu.
- Bazgroły w książce, o ile dociekliwy archiwista dokładnie je skopiował, przypominały znaki wycięte na belkowaniu studni Barabasza. Kiedy rozmawiałem później z docent Zaborowską, potwierdziła, że szkielety w studni też miały wycięte te znaki. Pochowano je już jako kości. Sprawdzałem, nie ma śladu istnienia na naszych terenach takich piktogramów, poza tym jednym przypadkiem.
Kiedy mój przyjaciel wyszedł, otworzyłem pliki na pendrivie. Był tam tekst i kilka fotografii. Rzuciłem okiem na dziwne, jakby ręką dziecka wykonane „krzaczki” i skopiowałem je kilkakrotnie ołówkiem na kartkę w różnych rzutach. Z niczym mi się nie kojarzyły.

***


Tworki, 22 lipca

Cthulhu, fhtagn, Cthulhu fhtagn... widzę ociekające wodą miasto cyklopów z pokrytego zielonymi pasmami glonów kamienia. I inne miasto, tuż obok, prawie na wyciągnięcie ręki, pod ziemią, gdzie pradawne zło czai się w mroku... widzę jak powoli wydobywa się na powierzchnię, jest coraz bliżej... przeraźliwe zimno przybyłe przed eonami z kosmicznych przestworzy... chłód ogarnia moje ciało, wstępuję wgłąb lodowego bloku... Kadath! Kadath! „Żaden człowiek nie był tam dotychczas i nikt nie podejrzewa nawet w jakiej części kosmosu może się ono znajdować.” Gdzie jesteś miasto na lodowym pustkowiu?... Budzę się z krzykiem. Mój kaftan przesiąknięty jest obrzydliwą wonią strachu.

***


Notatka Państwowego Instytutu Geologicznego:

„24 lipca na Suwalszczyźnie zakończono wiercenie nowego otworu badawczego Państwowego Instytutu Geologicznego Udryń PIG-1, o głębokości 450 metrów. 3 sierpnia specjaliści z przedsiębiorstwa "Geofizyka Kraków" wykonali w nim pomiary geofizyczne, w tym pomiar temperatury. Na głębokości 356 metrów odczytano niezwykłą wartość: 0,07oC. Według opinii badaczy z Państwowego Instytutu Geologicznego to strop wiecznej zmarzliny sprzed 13 tysięcy lat, przetrwałej głęboko pod ziemią aż do naszych czasów, dzięki specyficznej budowie geologicznej tego regionu.”
c.d.n.

JaksaZKopanicy - 2011-02-17, 19:31

Wreszcie ktoś się zabrał za pisanie :D Nieźle zakręcone - moje ulubione klimaty... :D
Robinoux - 2011-02-17, 19:43

Dzięki Jakso, zainspirowałem się twoją "Lożą". :D
Stefanmalek - 2011-02-17, 21:39

Nie wiem, czy będzie to komplement ale treść sięga innych stanów świadomości :)


Poczekam jednak na dalszą części, aby powiedzieć więcej.

Robin - 2011-02-18, 00:03

Ha, swietny pomysl. Brawo. Wstep do psychoanalizy Tomasza NN :D


Zainspirowany doloze maly przerywnik od siebie ;-)


Savoy, Frankurt am Main

Obudzilem sie nagle. Nic. Dookola cisza, spokoj. „O Boze – mowilem do siebie – to byl tylko sen, tylko sen“. Dlugo nie moglem zlapac oddechu. Zdretwialymi ze strachu palcami namacalem czolo. Splywalo gdzies z sufitu intensywnym blaskiem. Ciagle jeszcze targany strzepkami majakow rzucilem sie do okna, otworzylem je szeroko i zachlysnalem sie powietrzem. We Frankfurcie zatrzymalem sie w drodze powrotnej z Francji aby odpoczac. Na niczym innym nie zalezalo mi w tej chwili bardziej. Na szczescie w hotelu byly jeszcze wolne pokoje. Pelne napiecia chwile spedzone w Zamku Szesciu Dam odcisnely na mnie swoje pietno w postaci skrajnego wyczerpania.. „Juz dobrze – uspokajalem siebie – juz dobrze. Jestem poprostu bardzo zmeczony“. Rozejrzalem sie po pokoju. Uderzyla mnie obojetnosc otoczenia na moj stan wewnetrzny. Na podlodze obok niedomknietej walizki cos zajasnialo. Skrawek papieru. Zblizylem sie do walizki i podnioslem go. W dolnym rogu widnial napis „Bulwar Clochardow – Tanio i dyskretnie“. I raptem wybuchnalem smiechem. Chichotalem jak szaleniec. Z loskotem osunalem sie na podloge i z trudem hamowalem wybuchy coraz to kolejnych spazmow wesolosci. .”Tanio i dyskretnie – chichotalem - A to dowcipnis z tego Robinoux…”

Unieski - 2011-02-18, 00:04

Robin napisał/a:
chamowalem

Zgrzyt :/

Robin - 2011-02-18, 00:06

Unieski czujny jak zwykle. Poprawilem :D
Unieski - 2011-02-18, 00:07

Polecam się na przyszłość ;-)
Pan Tragacik - 2011-02-18, 09:54

A propos kolejnego nawiązania :)
http://www.youtube.com/watch?v=AfQ-Xqt-d0A

Czekam na dalszą część oczywiście :)

Robinoux - 2011-02-18, 14:29

Warszawa 7 maja


Słońce wychylało czubek zaspanego łba zza osiedlowych bloków starego Ursynowa. Podniosłem się od biurka i przeciągnąłem. Czułem się jak Phil Marlowe po nocy spędzonej w zaułkach Los Angeles w towarzystwie pijaków, narkomanów i prostytutek. Na trzeźwo. Ale poprawki były gotowe a i parę pomysłów w sprawie „?werzcyadla” też przyszło mi do głowy. Kiedy parzyłem kawę, zadzwonił telefon.
- Gabryszczak, słucham.
Cisza przerywana ciężkim oddechem i skrzypieniem jakby starej sosny na wietrze.
- Odłączyli ci biedny zboczeńcu zero dziewięćset? - Sosna zamarła. Klik.
Kawa była wyśmienita. Może nieco ryzykowna na pusty żołądek ale co tam, do wieku Tomasza brakuje mi kilku ładnych lat. Zresztą nie warto chyba za długo żyć, bo ZUS i tak szlag trafi zanim dojdę do emerytury.
Rozmyślania o pogodnej starości przerwał mi ponowny dźwięk telefonu. Tym razem odczekałem dłuższą chwilę zanim podniosłem słuchawkę.
- Ulżyłeś sobie Casanovo?
- Słucham?? - dyrektor Marczak był wyraźnie zaskoczony.
- Przepraszam panie dyrektorze, jakiś idiota...
- Nie obchodzi mnie pańskie prywatne życie, panie Gabryszczak. Liczę, że nie przeszkodzi panu ono w dotarciu do mnie powiedzmy za jakąś godzinę?
Marlowe w mojej głowie zarobił kulkę od grubego, wrednego gangstera.
- Tak jest panie dyrektorze. - Klik. A może by tak jakieś miłe słówko ktoś na dzień dobry? Uniosłem lekko róg firanki. Naprzeciwko mojego okna parkował granatowy focus, za kierownicą siedział zgarbiony facet –niefacet w postawionym na sztorc kołnierzu i ciemnych okularach. Nikt z moich sąsiadów nie miał takiego samochodu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zakłada o szóstej rano ciemnych okularów. No, chyba, że Jaruzelski. Ogoliłem się powoli, pamiętając co spotkało Tomasza przy nerwowej toalecie w sprawie „księgi strachów”. Nie używam co prawda brzytwy, ale wbrew reklamom nożyk Gillette o podwójnym ostrzu też potrafi sprawić niespodziankę. Kiedy kończyłem zimną już kawę „Jaruzelski” ciągle sterczał pod moim oknem. Zbiegłem szybko po schodach i wyskoczyłem w majowy poranek a ponieważ nie mam samochodu, więc podreptałem pokornie jak wielu moich rodaków na przystanek MZK. To zresztą w z-Walcowanej robotami drogowymi Warszawie najpewniejszy środek dotarcia na miejsce przeznaczenia o względnie przyzwoitej porze. W autobusie stanąłem przy tylnej szybie obok jakiejś emerytki spieszącej na poranne nabożeństwo i wyjrzałem na zewnątrz. Granatowy focus zniknął.
Przed gabinetem dyrektora czekał na mnie Tomasz.
- Ani słowa o telefonie Dohnala.
Skinąłem wolno głową. Weszliśmy. Dyrektor przywitał nas dość chłodno, ręką wskazał miejsca przy ławie i odchrząknął z godnością.
- Liczę, że panowie mi to wyjaśnią? - Pytanie dotyczyło kartki papieru w formacie b5, pokrytej odręcznym, koślawym pismem. Napis oznajmiał:
„TRZYMAJ SWOJE PSY NA SMYCZY, ZWŁASZCZA TEGO STAREGO KUNDLA OD WEHIKUŁU”. Kartka była w jednym rogu przecięta, podpisu oczywiście nie było.
- Mnie mój katecheta z liceum uczył panie dyrektorze, że anonimy są nieetyczne i należy je bez czytania wyrzucać do kosza.
Spojrzenie Marczaka powiedziało mi, że ciężko przeginam i załatwię się sam szybciej, niż zrobią to poranne kawy i podejrzani amatorzy pogróżek.
Tomasz parsknął i zaraz zamaskował parsknięcie kaszlem, ale chyba nie do końca mu się to udało, więc odezwał się szybko:
- Baśka, to znaczy Michał, chce powiedzieć pewnie to, co i ja o tym myślę. To jakiś głupi żart i nie należy się tym zbytnio przejmować.
Marczak spurpurowiał.
- Ma mnie pan za idiotę, panie Samochodzik? Kartkę mógłbym zignorować, ale nie to!! - tu wydobył piękny nóż sprężynowy o długim ostrzu, przedmiot tak groteskowy w jego reku, że o mało ja teraz nie parsknąłem.
- T y m była ta kartka przybita do mojego biurka! MOJEGO BIURKA !!! Czy panowie to rozumieją?!
Odetchnął ciężko i zamilkł. Zapadła cisza. Nagle przestało mi być do śmiechu. Zobaczyłem w Marczaku starego człowieka, który po prostu się boi. Jakiś dreszcz przebiegł mi po krzyżu. Tomasz chyba poczuł się podobnie, bo nagle powiedział:
- Panie dyrektorze, nie mam pojęcia kto to zrobił, ale wydaje mi się, że powinniśmy to zgłosić policji.
- Nadal ma mnie pan za idiotę? Aspirant Polkowski z Komendy Stołecznej czeka na panów w waszym gabinecie. A teraz żegnam. - „Lew” odwrócił się w stronę okna i nie pozostało nam nic innego, jak dyskretnie opuścić pomieszczenie.

Aspirant Polkowski okazał się przemiłym człowiekiem z mnóstwem interesujących pytań, na większość z nich nie znaliśmy jednak odpowiedzi, więc pożegnaliśmy go dość szybko. Po jego wyjściu mój przyjaciel postawił wodę na herbatę i otworzył paczkę „Jeżyków”.
- Jak tam prace nad „Skarbami Dunina”?
- Teraz to się nazywa „Wyspa złoczyńców”. Konspekt zrobiony. Nie ma księgi, nie ma Batury. Tylko coś mi się zdaje, że nasz Uriel i tak nie ma zamiaru odpuścić.
- Myślisz o tym anonimie do Marczaka?
- Nie tylko. - Opowiedziałem mu o tajemniczym telefonie i facecie w fokusie.
- A więc wiedzą sporo i sporo mogą. Mówię oni, bo to raczej nie jeden człowiek. - Chrupnął 'jeżykiem”. - Jak myślisz, kto to może być?
- Banda walniętych dzieci Crowleya.
- Sataniści? - Tomasz skrzywił się powątpiewająco.
- Nie mam na myśli ubranych na czarno nastolatków rozdzierających koty na cmentarzach. Myślę o prawdziwych wyznawcach szatana, lub członkach którejś z gnostyckich sekt. Teraz jest tego zatrzęsienie, wiem ,bo mam znajomego dominikanina, który pracuje w takim centrum informacji o nowych ruchach religijnych. Przyszedł mi do głowy ten Różokrzyżowiec z Austrii.
- Smith? Zabawne, ale też o nim pomyślałem. Tym bardziej prawdopodobna kandydatura, że zna Dohnala. Jedno mi tylko nie pasuje: to nie ten typ człowieka. Smith jest całkowicie nieszkodliwym snobem, podległym jedynie władzy swojej ambitnej małżonki.
- Może ona mu każe.
Tomasz uśmiechnął się i wolno pokręcił głową.

***

Pan Henry C. Smith z Bractwa Różokrzyżowców wyłączył silnik. C przed nazwiskiem nic nie znaczyło. Kolejny kaprys małżonki, uważającej, że dodatkowy inicjał przydaje mężczyźnie szyku. Szyk jest konieczny, zwłaszcza, gdy jest się mężem kobiety, która nosi rodowe nazwisko von Borckdorf-Ahlenfeldt. Popatrzył na podniszczoną fotografię przyklejoną kawałkiem plastra do deski rozdzielczej focusa. Wieczorowa suknia Emmy wydawała się lśnić zupełnie tak, jak tamtego dnia w Wiedniu, na balu u hrabiego zu Dohna, kiedy po raz pierwszy, jeszcze nieoficjalnie przedstawiono jego kandydaturę na Kawalera Bractwa. W kąciku oka pojawiła mu się łza. To na pewno jakiś paproch, przecież Różokrzyżowiec nie płacze. Różokrzyżowiec ma serce odważne jak lew, jak sam Christian Rosenkreutz. „Visita Interiora Terrae Rectificando Invenies Occultum Lapidem”. Visita Interiora Terrae... Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi samochodu, poprawił kołnierz płaszcza i spojrzał przed siebie, w głąb uliczki, gdzie pośród rzędu przepięknych aut stało coś, co przypominało odrapane zielonkawożółte czółno na czterech kołach, z których dwa tylne miały szprychy. To coś było nie tylko brzydkie. Było także zupełnie bezbronne.

Koniec rozdziału I

Czesio1 - 2011-02-18, 15:37

Pan Tragacik napisał/a:

Czekam na dalszą część oczywiście :)

No już jest dalsza część :)



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group